Rzeźnik Ultra edycja I 30.05.2015

„Gdy emocje już opadną jak po wielkiej bitwie kurz …”

Tak, dla mnie to była bitwa, a ta relacja nie będzie taką, jaką sobie wymarzyłem. Nie będzie też żadnego materiału wideo, bo po prostu nie miałem do tego głowy ani czasu. Niestety, do domu wracam z podwiniętym ogonem, pokonany przez Bieszczadzkie szlaki i zbyt wielką pewność siebie.

Jednak zanim zacznę muszę skierować kilka słów w stronę organizatorów Biegu Rzeźnika, które przychodziły mi do głowy, na trudnych podejściach, wspaniałych zbiegach, na przepięknych graniach i w chwilach zwątpienia.

Kocham Was! Świrów, którzy dla takich świrów jak my potrafili zorganizować tak trudne, wymagające ale też niesamowicie piękne i emocjonujące zawody. I mam nadzieję, że nigdy nie znormalniejecie, a nam starczy sił i odwagi by z tym wspaniałym szaleństwem się mierzyć.

A było z czym się mierzyć.

Wymagający nocny fragment trasy, obfitujący w zdradliwe pełne korzeni i luźnych kamieni zbiegi, błotne i skaliste podejścia oraz wąskie trawiaste ścieżki niczym szyny pnące się to w górę, to opadające w dół ku jedynemu słusznemu kierunkowi – przeznaczeniu. Za dnia niezliczona ilość stromych podejść i równie stromych zbiegów. Odcinki z przeszkodami niczym z Runmageddonu w postaci błotnych pułapek, drewnianych śliskich mostków, gigantycznych schodów na których można było się poczuć jak liliput w krainie olbrzymów. Wreszcie kamienistych ścieżek utkanych ostrymi kamieniami. Pięknych niczym perskie dywany jednak bezlitośnie znęcających się nad stopami i stawami skokowymi zmęczonych już biegaczy. I słońce, przypiekające Nas jak na przysłowiowej patelni, ale powoli na małym ogniu z odrobiną wiatru …

Rzeź na Rzeźniku …

Takie krążą o Rzeźniku Ultra głosy, ale czy tak było rzeczywiście? Czy zawinił organizator, czy trasa była tak trudna? Dlaczego do mety na 140km dobiegło tylko 16 zawodników w tym 1 kobieta, oraz jeden zawodnik już po limicie? Oto moja opinia.

Trasa CHOLERNIE CIĘŻKA i wymagająca, ale o to przecież chodzi. Limity czasowe może faktycznie nieco za ciasne, ale do wyrobienia. Dodatkową trudnością w odróżnieniu od Biegu Rzeźnika był etap nocny. Jak ktoś nie dał z siebie wystarczająco dużo w nocy lub nie był na to przygotowany, ten zagotował się za dnia w pełnym słońcu (chociaż i tak nie było tragicznie bo wiał delikatny wiaterek). Myślę, że byli też tacy, którzy nie zdawali sobie sprawy na co się piszą lub też nie mieli doświadczenia w biegach górskich zwłaszcza na dystansie ultra (nie zabierając ze sobą odpowiedniego zapasu wody). Z pewnością byli też tacy, którzy nie mając szczęścia w losowaniu do Biegu Rzeźnika w wersji klasycznej postanowili pobiec Ultra z możliwością wcześniejszego zejścia i klasyfikacją na odpowiednio ukończonym dystansie. Organizatorowi Biegu Rzeźnika można wytknąć drobne potknięcia, ale to była pierwsza edycja i takie potknięcia są w pełni akceptowalne. W początkowych założeniach miał to być przecież bieg w którym na punktach jest tylko woda, a mieliśmy ziemniaki, ryż, racuchy, żele energetyczne, izotoniki, zupę pomidorową. Cóż chcieć więcej. Trasa oznaczona bardzo dobrze. Spotkaliście się kiedykolwiek z oznaczeniem nocnego odcinka biegu w postaci lampek i fluorescencyjnych patyczków? (rewelacja). Jeżeli można na coś narzekać to tylko i wyłącznie na siebie! Jestem przekonany, że formuła Biegu Rzeźnika Ultra w przyszłym roku przyciągnie najlepszych ultrasów, którzy ustanowią wysoko poprzeczkę na przyszłe edycje 😉

A jak to było z moim startem.

Bieg Rzeźnika Ultra idziemy na rzeź Bieg Rzeźnika Ultra tuż przed startem

Bieg Rzeźnika Ultra - przed startem

Jeszcze przed żadnym biegiem nie mialem takiego starcha, może dla tego, że do Biegu Rzeźnika podchodzę bardzo emocjonalnie bowiem w XI edycji rozpoczynałem tu swoją przygodę z ultra. Wiedziałem, że mogłem pobiec nieco lepiej i pod takim kontem trenowałem cały jesienno zimowy okres. Większość treningów biegowych to Night Trail’e w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, poza tym basen i zajęcia sprawnościowe oraz stabilizjące. Czułem się dobrze przygotowany a jednak strach mnie nie opuszczał.

Wszystko odpuściło gdy tylko ruszyliśmy.

Pierwsze kilometry biegłem z Piorem Gawlikiem, który również biegł Rzeźnika w zeszłym roku. Staraliśmy się mieć na oku pozostałą część ekipy z Trójmiasta. Zaczeliśmy delikatnie, powoli wchodząc na obroty bo przed startem zrobiłem tygodniowy luz. Okazało się, że organizm cudownie się zregenerował i dawał sygnały do mocniejszej pracy. Kiedy zaczęły się pierwsze zbiegi nie mogłem się powstrzymać i przyspieszyłem. Biegło się idealnie, nie przeszkadzała mi noc i nieznajomość terenu. Gdzie tylko pozwalały na to warunki wyprzedzałem. Kiedy Runtastic zaczął meldować średnią 5’40 najpierw wpadłem w euforię, ale szybko postanowiłem wyhamować, przede mną jeszcze cały dzień biegu. Około 25 km dobiega do mnie Łukasz Zwoliński. Jest również w doskonałej formie! Zaczynamy biec razem. Teraz kilometry uciekają jakoś szybciej na 30 km jesteśmy poniżej 4h. Zaczyna się trudny zbieg wpadam w pułapkę, przed którą nie raz przestrzegałem znajomych na treningach Night Trail. Jeżeli nie chcesz wyprzedzać lub nie masz takich możliwości zachowaj min 5m odstępu dla własnego bezpieczeństwa! Nie zdaję sobie sprawy, że nie kontroluję tego co przede mną bo jestem zbyt blisko Łukasza. Potykam się raz, drugi i dalej nie reaguję. Runtastic melduje 35km mówię do Łukasza ale mamy tempo jest dobrze! A chwilę później potężny ból palca prawej nogi i gleba. Przyładowałem w skałkę, nie jakiś luźny kamień tylko pieprzoną skałę z korzeniami do samego centum ziemi. Zbieram się i powoli zaczynam truchtać. Endorfiny jeszcze działają doganiam po jakimś czasie Łukasza biegniemy jakąś polaną, potem dosyć stromy podbieg i zbieg i coraz bardziej boli i zwalniam i jeszce raz walę paluchem nie wiem nawet w co! Leżę na ziemi i zwijam się z bólu przeklinam i drę się na całe gardło ze wściekłości. Nie zostawiam suchej nitki na orgach bo przecież Oni tu specjalnie te kamienie zasadzili! Po jakimś czasie dobiega do mnie jakiś zawodnik i proponuje podprowadzenie! WIELKIE DZIĘKI! niestety nie pamiętam nawet numeru, ale to było prawdziwie sportowe zachowanie zasługujące na nagrodę. Podziękowałem i powoli doszedłem do siebie. Dotarło do mnie, że to już koniec muszę doczłapać jeszcze 10km i oddać numer. Doczłapałem na szczyt Wielkiej Rawki i jak zawsze w górach w chwilach zwątpienia to właśnie ich magia sprawiła, że dźwignąłem się. Świt na szczytach gór to najbardziej mistyczne przeżycie.

Wielka Rawka - świt

„Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić …”

Ze szczytu Wielkiej Rawki do drogi prowadzącej do Wołosatego gdzie był zlokalizowany pierwszy przepak i punkt żywieniowy prowadził długi zbieg z licznymi drewnianymi kładkami. Niestety dla mnie zbiegi już się skończyły. Musiałem sobie poukładać jakoś nowy krok biegowy i tak lewa noga tradycyjnie zasuwała ze śródstopia a prawa chcąc nie chcąc z pięty 😉 I jakoś tak szło do przodu chociaż wyprzedzało mnie coraz więcej zawodników, a ja z zazdrością patrzyłem jak znikają gdzieś z przodu. Około 8 km odcinek asfaltu po którym nie biegam w ogóle z każdym krokiem pozbawiał mnie woli walki. Szarpałem po 100-200 m po czym przechodziłem do marszu. Na trasie pojawił się samochód straży granicznej i organizatorów. Byłem pewien, że zamykam stawkę. Ze łzami w oczach wpadam na punkt w którym miałem zdać numer. Tu natychmiast zajmują się mną wolontariusze dostaję ciepłą herbatę i pieczone ziemniaki. Dowiaduję się też, że mam całkiem niezły czas 7h 30min i jestem około 70 pozycji. Odbieram swój przepak w którym mam kijki. Postanawiam zjeść jeszcze ryż z cynamonem i śmietaną. Wracają siły. Z niedowierzaniem patrzę jak niektórym łatwo przychodzi decyzja poddania się. Do punktu dobiega mój kolega Piotr Pelpliński jestem zdziwiony myślałem, że gdzieś mnie minął. Więc nie jest tak najgorzej może jednak dam radę, waham się jeszcze chwilę.

„Czy się każdą chwilą bawić
Aż do końca wierząc, że …”

Los inny mi pisany jest, że dam radę teraz mam kijki i będę mógł odciążyć nogi na podejściach i wspomagać się na zejściach. Czeka mnie przecież jeszcze tyle wspaniałych widoków i tyle chwil radości, które zrekompensują ból i dodadzą sił. Przede mną najpiękniejsze Bieszczadzkie miejsca Halicz, Krzemieniec, Bukowe Berdo, Połonina Caryńska, Połonina Wetlińska. Palec i główka to … Nie po to przejechałem całą Polskę i tyle potu wylewałem na treningach by teraz z powodu bólu palucha schodzić na 50km. Z punktu wychodzę z takim bananem na twarzy jakbym właśnie dobiegł do mety. Z równowagi nie wyprowadza mnie nawet fakt gdy po długiej wspinaczce asfaltem na Przełęcz Bukowską stwierdzam, że Red Bull o którym tak marzyłem zamiast dodać mi skrzydeł rozlał się po całym plecaku 😉 Ale nic to w porównaniu z widokami jakie teraz roztaczały się wokół mnie. Udaje się nawet w miarę skutecznie biec chociaż pojawia się ból w kolanie, który jest efektem innego niż zwykle ustawienia stopy. Mordercze podejście pod Krzemieniec w pełnym słońcu mocno mnie nadszarpnęło. Ale tu znów piękne widoki rekompensują wysiłek.

Bieg Rzeźnika Ultra - Krzemieniec Bieg Rzeźnika Ultra - Krzemieniec

Bieg Rzeźnika Ultra - Krzemieniec Bieg Rzeźnika Ultra - Krzemieniec

Do drugiego punktu kontrolnego biegnę z grupką innych zawodników pod górę i na prostych odcinkach jestem w stanie się ich trzymać niestety na zejściu do schroniska kolano już nie daje rady i tracę ich z pola widzenia.

Racuchy, ciepłe racuchy …

A w Kolibie czyli na kolejnym punkcie kontrolnym, atmosfera iście rodzinna dostajemy ciepłe racuchy smażone na bieżąco. Obsługa pomaga jak tylko może, aż nie chce się opuszczać tego punktu. Zresztą w Kolibie sporo zawodników postanawia nie kontynuować biegu. Ja również otrzymuję informację, że nie ma szansy żebym dotarł do następnego punktu tym bardziej, że do pokonania mam Caryńską i około 2h czasu! Zadziałało to na mnie jak płachta na byka. Ja nie dam rady, ja … No to zobaczycie! Szybkie uzupełnienie bukłaka i ogień! Po około 1,5km czuję jak pot leje mi się po plecach, … spodenkach! Co jest?! Ściągam plecak. Leje się, ale picie ze źle zakręconego bukłaka. Zostało mi zaledwie 200ml picia. O powrocie do Koliby nie ma mowy. Trzeba napierać. Na płaskim bieg, pod Caryńską aż ogień z pod kijków szedł. Przystawałem tylko na chwilę by nałapać w płuca powietrza, którego chyba więcej wydychałem niż wdychałem 🙂 Uda paliły niemiłosiernie ale zapomniałem o kolanie i paluchu. Niestety tylko do momentu w którym osiągnąłem szczyt. Podpierając się kijami próbowałem ratować sytuację i truchtać w dół momentami nawet na jednej nodze 😉 Niestety zbiegnięcie w dół do Berehów zajęło mi więcej czasu niż wtarabanienie się na Caryńską.

To jeszcze nie setka?!

Coś mi się chyba jednak przegrzało w głowie bo wpadając do Berehów byłem pewien, że to 100km. Melduje wolontariuszom, że ja tu już kończę. Na co sympatyczna dziewczyna odpowiada, szkoda jest pan w limicie, może pan lecieć dalej na setkę. Szybko wypijam Red Bull’a … No ja pierniczę, no co zrobić, lecę dalej. Tylko, że zapomniałem zatankować 😉

Wetlińska ileś ty mi krwi napsuła …

Tak, tak to nie przekręcenie tekstu. Wiewióry chyba będą musiały napisać nową wersję swojego „hitu” bo te CHOLERNE, GIGANTYCZNE SCHODY to jakaś MASAKRA była. Umierałem tam nawet nie wiem ile razy po czym jakby kapryśny stwórca przywracał mnie do życia, żebym znów umierał i tak w kółko normalnie dzień świstaka 😀 Starałem się chłodzić przystając co jakiś czas w zacienionych miejscach. Picia zabrakło mi mniej więcej w połowie tych piekielnych schodów. Ledwo doczłapałem do schroniska Chatka Puchatka, gdzie poczęstowano mnie wodą. Wychłeptałem dwa kubki najpyszniejszej wody na świecie i poleciałem dalej.

„Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść …”

A kiedy już na jednej nodze zniosłem swoje zwłoki z Wetlińskiej, a trwało to bagatela 1,5h. Czekało na mnie kolejne góralskie batożenie. Niekończący się około 3km odcinek w błocie, chaszczach, szutrach i po asfalcie. Kolano bolało tak, że nie mogłem prostować nogi, palec pulsował jakby miał zaraz eksplodować a czwórki lewej nogi paliły niemiłosiernie. Wiedziałem, że jeżeli dotrę do mety na 100km to będzie to szczyt moich możliwości w tym biegu. Nawet gdybym jakimś cudem zmieścił się w czasie to wyjście na kolejny odcinek byłoby skrajną głupotą i narażaniem na kłopoty organizatorów, wolontariuszy i być może ratowników. Kiedy zobaczyłem namiot punktu kontrolnego udało mi się wykrzesać jeszcze trochę siły by punkt pomiarowy przekroczyć biegiem.

Cóż dociągnąłem to tak daleko jak tylko pozwoliła mi na to kontuzja. Właściwie to mój uparty charakter, górala znad morza 😉 doniósł moje obolałe ciało na swoich barkach do tego miejsca. Nie znalazłem się wśród 17 bohaterów, którzy dotarli do końca tego pięknego biegu. Ciężko jest przełknąć gorycz porażki, ale taki jest sport, takie są góry i takie są konsekwencje nawet najdrobniejszych błędów jakie popełniamy. Trzeba z tego wyciągać wnioski i dalej trenować. W przyszłym roku wracam wyrównać rachunki!

Bieg Rzeźnika Ultra - dekoracja Bieg Rzeźnika Ultra - po biegu

Jeszcze raz dziękuję Organizatorom za trud jaki włożyli w zorganizowanie tego biegu. Wszystkim wolontariuszom za wspaniałą atmosferę i opiekę na punktach. Wiewiórkom, za ich bębny i power jaki dają! Wszystkim fotografom, którzy biegali za nami po górach oraz wszystkim kibicom i turystom napotkanym na trasie którzy dodawli nam otuchy.

Jesteście niesamowici.

Zespołowi Perfect, za piosenkę Niepokonani, której słowa nie wiedzieć czemu przewijały mi się w głowie podczas całego biegu.

Dziękuję również sponsorom którzy wspierali Bieg: InterRisk, Squeezy, Kropla Beskidu, Powerade, Buff, Garmin … pełną listę sponsorów i partnerów znajdziecie na stronie Bieg Rzeźnika.

I po biegu

Takie cudo trafiłem w losowaniu na otarcie łez. Dziękuję Garmin 🙂

Bieg Rzeźnika Ultra Inov-8 x-talon 212 Paluch

Wredny paluch

Dały radę, ale najbardziej ucierpiały 😉 Niestety (12.06.2015) stłuczenie kości palucha jest na tyle silne, że jeszcze nie mogę wrócić do biegania 🙁