II Zimowy Ultramaraton Karkonoski – Psy, kosmici, teleportacje i zupa z ZUK’a
Zacznę od końca: od podziękowań, które należą się organizatorom, za to, że doprowadzili do tego by taki bieg powstał, chociaż jego geneza opiera się na tragicznej śmierci wspaniałego człowieka, sportowca, himalaisty i ultramaratończyka Tomka Kowalskiego, za serce jakie włożyli w organizację tego biegu i atmosferę, jaka tam panuje. Także od podziękowań dla wszystkich Wolontariuszy i Wolontariuszek, którzy opiekowali się nami zarówno w biurze zawodów, na całej trasie biegu oraz w punktach żywieniowych. Wszyscy jesteście NIESAMOWICI! To było niesamowite przeżycie, choć zaledwie mikrosekunda tego z czym zmagał się Tomek w swoich zimowych wyprawach. Jestem pewien, że każdy z nas, którzy wzięli w tym udział będą nosić w sobie wspomnienie o Tomku. Specjalne podziękowania dla organizatorów za zgodę na nasz wspólny start z psem i dla wszystkich biegaczy za miłe przyjęcie oraz akceptacje naszych czworonożnych ultrasów 🙂 Negra (Negra Ultramaratonka), Łysek (ultralysek), Eto (Pieskomandos)
Dla mnie na zawsze Najpierwszy! ZUK.
Bo to pierwsze zawody, z których gdy przyszedł czas by wracać do domu, łza kręciła się w oku. Bo to pierwszy górski bieg w zimowych warunkach. To pierwszy bieg górski, który mimo trudności i bólu z jakim musiałem się zmierzyć, nie chciałem by się skończył! To wreszcie pierwszy bieg, w którym pobiegłem ze swoim psem, moją trenerką personalną i przyjaciółką Negrą 🙂 pieczętując naszą wspólną pasję i przyjaźń między psem i człowiekiem.
ZUK’u jedziemy 🙂 Hauuuu, auuu, auuu!
To cały ja 🙂
Jako, że to mój pierwszy zimowy bieg górski nie do końca wiedziałem jak się ubrać. Kiedy we czwartek po południu przyjechaliśmy do Karpacza byłem jakiś przemęczony, a dodatkowo nieco zmarzłem w samochodzie, chyba nie bardzo służy mi klima. Wieczorny spacer po Karpaczu również nie należał do ciepłych doznań, w efekcie nieco się wystraszyłem i nawet piątkowa poprawa pogody nie rozwiała moich wątpliwości. Koniec końców postanowiłem, że w kwestii ubioru zadecyduję rano. A rano jak to rano, a właściwie w środku nocy, nie bardzo przespanej jak przed każdym biegiem, zaczynasz się miotać. Zakładam leginsy potem buty. Zapobiegawczo na początek bo może być zimno próbuję wcisnąć spodnie membranowe i zonk nie przechodzą przez buty. Dobra, buty z nóg spodnie na tyłek, buty na nogi teraz jeszcze stuptuty (dla mnie nowość) i kolejny zonk stuptuty też nie przechodzą przez buty; więc powtórka z rozrywki: buty z nóg, stuptuty i ponownie buty, wreszcie jestem ubrany ale czas nieubłaganie ucieka i nie starcza go na zjedzenie czegokolwiek. Trzeba zasuwać na zbiórkę, gdzie przed wejściem do autokarów czeka nas kontrola sprzętu obowiązkowego. Trudno, myślę polecę do pierwszego punktu na czczo, to tylko 7,5 km nic takiego, potrafię biegać na głodzie :). Wsiadamy z Negra do autokaru i po jakimś czasie jesteśmy w Jakuszycach na linii startu.
3, 2, 1 … wystartowali
Niestety, nie przewidziałem dwóch rzeczy, a mianowicie ilości kopnego śniegu na trasie i tego, że z Negrą na smyczy wśród tylu biegaczy tworzymy bardzo niestabilny zaprzęg. Jak bardzo niestabilny przekonałem się już w pierwszej sekundzie, w której cały tłum zgłodniałych endorfin i ultraskiego bólu świrów ruszył ku kolejnemu wyzwaniu.
My też wystartowaliśmy, ale jak Usain Bolt z bloków startowych! Nie byłem w stanie zapanować nad tym żywiołem, Negra gnała do przodu jak nieujarzmiony koń fundując mi od samego startu bieg z przeszkodami. Jak na Runmageddon’ie! cieliśmy prosto przez jakieś dziwne hałdy śniegowe usytuowane na środku drogi. Zwolniliśmy dopiero wpadając na zielony szlak prowadzący do Schroniska na Hali Szrenickiej. Tylko, że tu czekała nas wspinaczka wąską wydeptaną w śniegu ścieżką. Początkowy trucht przeszedł do szybkiego napierania gęsiego jeden za drugim pod górę. Każda próba wyprzedzania lub podziwiania widoków kończyła się wypadnięciem ze ścieżki i brodzeniem po pas w śniegu lub lądowaniem twarzą w śniegu.
Jednego takiego nura i to na główkę zaliczyłem, chociaż do dna nie doszedłem :), ale łatwo nie było się wygrzebać z tej śnieżnej pułapki mając na jednej ręce owiniętą smycz z ciągnącym do przodu sprinterem, a w drugiej kamerę. Śmiałem się i przeklinałem na zmianę, próbując wydobyć głowę ponad śnieg. Gdyby ta wspinaczka miała z kilometr więcej rozebrałbym się do gaci. Postanawiam puścić Negrę luzem. Trudno, najwyżej będę musiał włączyć wyższe obroty. Negra, jednak właśnie będąc na luzie, uspokoiła się i biegła jak na każdym naszym treningu pilnując najbliższego otoczenia. To jest jej żywioł! Wreszcie dotarliśmy do pierwszego z punktów kontrolnych i zarazem odżywczych czyli Schroniska na Hali Szrenickiej: szybka konsumpcja banan, baton, pomarańcz, izotonik i w drogę. To jednak zbyt skromny posiłek, o czym wkrótce się przekonam. W drogę coraz bardziej bajeczną, zimową, niesamowitą. To właśnie od tego miejsca zaczęła się prawdziwa eksplozja doznań wizualnych. Biegniemy białą oazą mijając przepiękne formacje skalne
Twarożnik i Trzy Świnki i nagle bez żadnych wcześniejszych sygnałów, dosłownie z nóg zwala mnie potężny skurcz w podudziu. Nie jestem w stanie wyprostować, ani zgiąć nogi, łzy cisną się do oczu, próbuję to rozchodzić. Niestety, dosłownie nie mam czucia w prawej nodze! Jestem przerażony; to zaledwie około 15 km. Co robić? Doczłapać się do Odrodzenia i zejść z trasy? Nie mogę tego zrobić, nie na tym biegu, biegniemy przecież po wymarzone dwa medale!
Ultraski przełącznik
W głowie zaczyna się prawdziwa walka. Krok za krokiem zaczynam kuśtykać do przodu. Gdzie jest ten cholerny przełącznik, który musi posiadać każdy ultras, gdzie on jest? No tak myślę, a może bredzę? Przecież taki przełącznik, to koło ratunkowe jest dostępne na znacznie dalszym etapie biegu! Nic muszę dalej szukać. Biorę głęboki oddech, rozglądam się dookoła.
ALEŻ TU PIĘKNIE! I nagle, pstryk i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że to tylko moje ciało się buntuje, to tylko moja marna powłoka chce mnie złamać. I poczułem , że czas się zatrzymał, że teraz moja dusza i umysł są całkowicie połączone z tą wspaniałą śnieżną krainą, a każdy skrzący się płatek śniegu, każda bajkowa postać, w którą zamieniają się ośnieżone drzewa i skały są jak synapsy nerwowe, które z każdym krokiem coraz mocniej oddziałują na moje zmysły. Zostawiam swoje ciało i zaczynam biec! Tak, to właśnie karkonoska endorfina. Docieramy do Śnieżnych Kotłów, teraz jest trochę zbiegów, które z Negrą wręcz uwielbiamy , lecimy ile sił w nogach. Nie jest łatwo bo biegniemy w głębokim śniegu, ale czuję się jakoś bezpiecznie, nawet jeżeli będzie gleba to wyląduje w śnieżnej pierzynie 🙂 Tuż przed Odrodzeniem spotykamy Filipa z Eto (Pieskomandos), fajnie poznawać takich ludzi, którzy mają podobne pasje i kochają zwierzaki. Rozmawiamy o tym jak się zaczęła nasza i ich przygoda z ultra i wspólnym bieganiem z psem, o projekcie filmu w którym Eto będzie opowiadał, o wspólnej pasji, biegach ultra i przyjaźni psa i człowieka. SUPER SPRAWA!
Taki żarcik Odrodzenie
Docieramy do Schroniska Odrodzenie. Filip z Eto szybko ruszają do przodu, a właściwie pod górę. Ja muszę uzupełnić braki energetyczne, znów pojawiają się skurcze. Banan, kawałek batona, banan, pomarańcz, izotonik. Negra ten sam zestaw poza izotonikiem ale razy trzy bo robi trzy razy więcej kilometrów;) i ruszamy. Napieramy ostro pod górę w nadziei, że nazwa schroniska zobowiązuje i nastąpi jakieś cudowne odrodzenie mojego styranego ciała, ale niestety 🙂
Podobno kiedy dotrzemy na szczyt będzie lżej. Ale kiedy zdobyliśmy już ten Tępy Szczyt 1385m okazało się, że tę informację należy potraktować jako żarcik. Z tego miejsca zaczyna się trawers na Słonecznik. Potwornie nierówna, nachylona pod kątem śnieżna rynienka prowadząca pod górę, może o niewielkim nachyleniu ale potwornie wybijająca z rytmu i destrukcyjna dla kostek. W trakcie całego swojego biegania nie wykręciłem sobie kostki tyle razy co na tym cholernym trawersie!
Śnieżna autostrada
Trawers przechodzi w szeroką drogę. Po długim trawersowaniu wydaje się ona śnieżną autostradą, ale z autostradą ma wspólną jedynie szerokość w porównaniu do wąskiej ścieżki, którą przez jakiś czas się poruszaliśmy. Jak ci kosmici z czołówki osiągnęli takie czasy? Przecież musieli tu napierać i to mocno! No dobra, Negra to też kosmitka, zapierdziela ode mnie do pierwszego widocznego na horyzoncie biegacza poczym wraca do mnie! Sprawdza czy pan jeszcze żyje i czy czasem nie postanowił sobie jakiegoś iglo zbudować i odpocząć, po czym ponownie zapiernicza do pierwszego sprawdzić co u niego! Ja biegnę zrywami, gdzie tylko jest twardszy grunt pod nogami, w innych miejscach wpadam po łydki w twarde pułapki śniegowe. Cały ten bieg przypomina mi treningi po plaży w grząskim piasku tyle, że pod górę, pod najprzeróżniejszymi kątami potem w dół i ponownie pod górę. Kocham się tak upodlić 🙂 W tym momencie czuję, że moje synapsy zaczynają tracić połączenie, a zostawione gdzieś wcześniej ciało chce się do mnie teleportować. Szukam połączenia, jest PIĘKNIE, BIAŁO, BAŚNIOWO, gdzieś w oddali widać Śnieżkę, łapię połączenie, teleportacja przerwana.
Zupa z ZUK’a
Ostatnie kilkaset metrów do schroniska Dom Śląski to zbieg w dół, w towarzystwie wielu turystów i kibiców. To zawsze daje kopa, ale teraz coraz wyraźniej widać potęgę Śnieżki i wspinających się na jej szczyt zawodników. To co miało być półmetkiem, teraz zaczyna mnie niepokoić. Widać już zabudowania schroniska, dla Negry to znak, że będzie wyżerka 🙂 Włącza tryb sportowy i widzę tylko jak znika za rogiem budynku schroniska. Nie poczekała zołza na pana! Otwieram drzwi schroniska a ona już coś wcina i gwiazdorzy. Biorę gorącą herbatę TROCHĘ tu wieje i jakieś ciacho. Już miałem wychodzić, a tu niespodzianka podchodzi do mnie Filip, daje michę dla psa i mówi, że pies dostanie zupę. Faktycznie, to niesamowite jak nas miło przyjęto, Negra dostała michę zupy pomidorowej z makaronem i to z dolewką zimnej wody, żeby się nie poparzyła, potem wtrząchnęła drugą, to i ja się zdecydowałem PYCHOTA! Ten Filip to miał plan, usadził nas na dobre pół godziny chyba 😉 Wcinam zupę, rozmyślam jak to będzie dalej trzeba się jeszcze wdrapać na Śnieżkę a potem już z górki. I nagle wpada moja żona Kasia z rodzicami. Super! taki dodatkowy zastrzyk energii. Co więcej, trafia w czas i przynosi baner, z którym obiecałem zrobić fotkę.
Wsparcie sprzętowe 🙂
Z tego miejsca spod Śnieżki właśnie chciałem podziękować Panu Bartkowi Serwańskiemu ze sklepu sewel.pl, który pomógł mi w skompletowaniu odzieży na bieg. Panie Bartku! bardzo, bardzo dziękuję za świetną obsługę w sklepie, za wsparcie jakie otrzymałem, za wymianę rozmiarówki … wszystko się sprawdziło! To czysta przyjemność współpracować z taką firmą 🙂 Proszę bardzo, fotka spod Śnieżki w naprawdę wietrznym, zimowy wydaniu, a teraz lecimy dalej.
Podejście pod Śnieżkę robi powalające wrażenie, chociaż jeszcze gorsza jest nieznajomość niekończącego się podejścia. Moim towarzyszem tej mocnej wspinaczki był Marcin, który walczył z brakiem coli w organiźmie równie mocno jak ja ze skurczami, które zaczęły powracać. Z tego miejsca trzeba wyciągnąć dwa wnioski, zawsze miej przy sobie gotówkę na colę i zjedz dobrą kolację i śniadanie przed biegiem 😉 Na szczycie szybka fotka z Negrą i lecimy w dół.
Piękny zbieg, to co lubimy na pełnym gwizdku! W końcu docieramy na przełęcz Okraj na ostatni punkt kontrolny. Banan, ciastko, baton, herbata, pomarańcz (Negra zrobiła się wybredna i wybiera tylko ciastka). Dobiega Hania Sypniewska mówi, że teraz tylko zbieg i dalej już bułka z masłem. Lecimy więc dalej w dół pięknym zbiegiem. Jest wąsko, technicznie, czyli tak jak lubię, nie oszczędzam się. Jednak, na samym końcu zbiegu, zbytnio się rozluźniam i trach! wpadam w głęboki śnieg. Niebezpieczny przeprost nogi w kolanie! Boli, ale przechodzi. Teraz jest faktycznie niby łatwiej, bo z górki bez kopnego śniegu, ale pojawiają się luźne kamienie i lód.
Kowary – Budniki taka mała górka na koniec
Niewiadomo skąd pojawia się asfaltowa droga, niekończąca się asfaltowa droga, która mi osobiście odbiera wszelkie chęci do biegania. Moje ciało bez żadnego uprzedzenia teleportuje się do tej paskudnej lokacji. Powłóczę nogami pod prąd tą asfaltową rzeką i nic mnie już nie cieszy. Moje synaptyczne połączenie zostało całkowicie zresetowane i nawet ponowne wejście na leśną ścieżkę nie jest wstanie go nawiązać, mimo cudnych widoków. Do Budników docieram na energetycznych i psychicznych oparach. Tylko Negra jest w stanie podnieść mnie na duchu. Jej radość z kontaktu z naturą i ludźmi jest również moim szczęściem. Wiem, że dociągniemy to do końca ( znaczy się ja ) i zdobędziemy upragnione medale.
Jeszcze chwileczka, jeszcze momencik …
Od Budników zaczyna się kolejny, tym razem łagodny zbieg, jednak nie mogę podzielić optymizmu Negry. Momentami zapinam ją na smycz nie wytrzymując tempa, które i tak wyraźnie dostosowuje do mnie. Ostatnie kilometry biegniemy w towarzystwie Rafała i Jędrka tasując się na trasie. Niby nie walczymy o miejsce, ale czuć rywalizację 😉 Raz my z Negrą odskakujemy, kolejnym razem ja stopuję Negrę i chłopaki nas wyprzedzają. Fajne w tej rywalizacji jest to, że nikt nie biegnie z zaciśniętymi zębami i możemy czasem Zamienic zdanie. Jest jeszcze jedno miejsce na tym etapie w którym dostaję porażenia zmysłów. W pewnym momencie pomiędzy drzewami widać Śnieżkę, na którą musieliśmy się wcześniej wdrapać. Potraficie sobie wyobrazić taki widok! Na krzyżówce Wolontariusz kieruje nas na właściwą ścieżkę, jeszcze tylko 1,5km. Nagle znajdujemy się na szczycie stoku narciarskiego Kolorowa. To już ostatni zbieg prosto na deptak w Karpaczu na którym znajduje się upragniona meta. Chłopaki puszczają mnie przodem, lubimy zbiegi więc rozpędzam się lecz tym razem to Negra mnie zatrzymuje. To było do przewidzenia, ona tak ma, jak się z kimś zaprzyjaźni na biegowej ścieżce to koniec. Będzie czekać, będzie gonić … Nie było zatem innej możliwości jak wspólne przekroczenie mety 🙂 A na mecie oklaski, wzruszenie i dwa upragnione medale dla mnie i ten najważniejszy w tym biegu, dla Negry.
Jaki był ten ZUK pytają mnie znajomi? Trudny? Było ciężko?
Jaki był ten Zimowy Ultramaraton Karkonoski? Podsumowując napiszę tak, gdy tylko zamykam oczy i myślę o górach, to biegnę, dalej biegnę tą wspaniałą granią Karkonoszy.
Piotr Rzeszuto i Negra
A w jakim zestawie odzieży wystartowałem w ZUK’u
buty – inov-8 x-talon 212
skarpety – inov-8 race ultra high
stuptuty – inov-8 Debrisgaiter 32
spodnie membranowe – inov-8 racepant 150
leginsy – Kalenji
koszulka techniczna z długim rekawem – kipsta
koszulka techniczna z krótkim rekawem – Newline
kurtka softshell – 4f
rękawiczki – 4f i HiMountain
Be the first to post a comment.